DeadSpeak...
Death Heavy Metal
... ale nie zawsze tak było. Przez ostatnie dziesięć lat, zespół trwał w niebycie. Wybudzany z letargu od czasu do czasu... tylko po to, by przekonać się, że właściwa godzina na pełne ujawnienie swojego muzycznego oblicza - jeszcze nie wybiła. Poniżej garść opowiastek z przeszłości DeadSpeak (dla najwytrwalszych czytelników)
Opowieść o początkach DeadSpeak zaczyna się w roku 2008 w Kilkenny w Irlandii. Urokliwym miasteczku, słynącym z jedynego na tej wyspie przypadku spalenia czarownicy. Uprzedzam, że jest to historia opowiedziana w sposób subiektywny, tak jak zapisała się w mojej pamięci.
W 2004 roku wyjechałem z Koszalina (skąd wygnały mnie stagnacja i widmo monotonii prowadzenia po wsze czasy rodzinnego biznesu) do Kilkenny (dokąd przywiodła mnie chęć odkrywania świata i sprawdzenia się na obcym terenie). Z racji swoich zainteresowań... poszukując tajemniczych miejsc i inspiracji, jak przystało na fana heavy metalu i horroru... przeczesywałem lokalne ruiny, cmentarze i puby Kilkenny... W jednym z nich spotkałem przyszłego basistę Tomasza "Tikurillę", a że sam grałem na gitarze i zespół był już w mojej głowie "założony" od jakiegos czasu, nazwa wymyślona i pierwsze riffy opracowane... stąd pomysł szybko nabrał kształtów. Tak więc DeadSpeak fizycznie powstał około roku 2008... Tomek od razu zakupił gitarę basową i dołączył do mnie. Ponieważ nie było szans na perkusistę, zajmował się także programowaniem perkusji. Wcześniej w Polsce bawił się w coś co nazywało się demo-sceną Amiga... Wymyślił intro i riff, które znalazły się na początku w utworze "Deadspeak". Mijały miesiące, pojawiły się trzy utwory i pomysł by je zarejestrować. Jednak kolejne umówione terminy nagrań i prób nie dochodziły do skutku. Mieszanki używek jakimi delektował się basista, nie pozwalały mu stanąć na wysokości zadania. Po smutnym pożegnaniu, ostatecznie sam musiałem nagrać gitary do już istniejącej ścieżki perkusji i basa, który też w większości nagrałem... a potem solówki. Wokal dograł i dosłał Latex, mieszkający już wtedy w UK, mój stary znajomy z czasów wspólnego grania w koszalińskim BLOODY PSYCHO. Jakoś to wszystko po amatorsku zmiksowałem, nie mając już wpływu na głośność niektórych ścieżek. Celem dema było jedynie zapisanie pomysłów dla nas samych i pokazanie utworów w zarysie potencjalnym nowym muzykom by z czasem móc odegrać to wszystko na żywo. Taka jest historia pierwszego dema pt. "Mad Cults", rozprowadzonego w ilości 100 sztuk, wysyłanego głównie do zinów, rozgłośni radiowych i do znajomych. Oprawa ów materiału to jedynie skromna koperta-cd z naklejką z logo na froncie i dołączoną wkładką z tekstami. Pracowałem wtedy jako grafik w firmie, gdzie takie naklejki można było wydrukować na resztkach materiału... i tak szył krawiec jako mu starczało materiału. "
Potem pojawił się... Set. Gdyby nie on, do dziś nic by z DeadSpeak nie zostało. Chyba wpadł mu w ręce jeden z dwóch wywiadów (R'Lyeh'zine, NNCH'zine) jakie się wtedy ukazały na łamach podziemnej prasy w ramach tej drobnej promocji pierwszego dema . Napisał do mnie mejla, jako że też mieszkał w Irlandii... a że pośród normalnych ludzi normalnym zwyczajem było kiedys by pisać do siebie, nawet nie znając się, po to właśnie by sie poznać. Od słowa do słowa... i postanowiliśmy sie spotkać i pogadać, a kiedy okazało się jeszcze, że Jarek grał na basie i śpiewał w BLACKHORNED SAGA a także był perkusistą w PORPHYRIA, gdzie przecież przy tych tempach mistrz perkusyjny to podstawa składu... wiedzieliśmy już, że jesteśmy z tej samej bajki. Set odwiedził mnie w Kilkenny a zaraz potem był już pomysł wspólnego grania... Kupiłem nawet perkusję by sala prób była kompletna, bo on wtedy był na etapie chyba jakiejś przerwy w graniu, czy wręcz odwieszania pałek na dobre. Dał się jednak przekonać na te kilka prób i nagrania. Graliśmy u mnie w domu. Wynajmowałem mały kamienny domek. Było mało miejsca, po rozstawieniu sprzętu blachy haczyły o ceramiczne talerze z celtyckimi wzorami wiszące na ścianach, trzęsły się garnki a pokrywki i szyby w oknach wpadały w rezonans. Ale grało się przednio! W końcu prawdziwy skład i prawdziwy perkusista. Nawet jeśli było nas tylko dwóch, to repertuar rósł w oczach i szybko dobił do czterech nowych utworów. Była wena i zarówno riffy jak i teksty sypały się ze mnie jak robactwo ze świeżo powstałego z grobu. Set od początku określił się dosyć jasno: obowiązki rodzinne nie pozwolą mu na koncerty a w gre wchodzić mogą jedynie całodniowe próby. To, że dojeżdżał tyle kilometrów z Cork do Kilkenny, już było nie lada poświęceniem. W sumie odbyło się chyba dziesięć 8-10 godzinnych prób. W międzyczasie przelotnie pojawił się drugi gitarzysta i basista - obaj Irole. Dużo młodsi od nas i jakby z innej bajki... trudno było odgadnąć o co chodziło. Neville - basista, ciągnał to nieco dłużej, założył też profil na popularnym wtedy profilu MySpace... głównie wpadał na gitarowe próby bez perkusji przetrenować materiał na gitary, z Setem na żywo spotkali się tylko dwa razy. Ostatecznia w studio i tak ja nagrałem bas na drugie demo... dla bezpieczeństwa. On niby potem dojeżdżał do studia pod naszą nieobecność, już po naszych nagraniach... dogrywać swoje kwestie, ale przy tej jakości dźwięku jaki ma ten materiał, nie wiem nawet czy on tam był, czy coś nagrał, nikt z nas nie był tego świadkiem. Liczyłem, że w razie koncertów może okazać się potrzebny by zasilić nas na scenie - do tego etapu jednak nigdy nie doszliśmy.
Studio w Kilkenny... nie pamiętam już jego nazwy, choć było takie sobie, to jednak podczas nagrań wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku... niestety efekt końcowy był tragiczny. Jako wzór brzmienia, które chcielibyśmy uzyskać, przyniosłem inżynierowi dźwięku płytę NOCTURNUS "The Key; żartowaliśmy, że jej fajność polegała na ów skopanym a przez to oryginalnym brzmieniu. "Pan inżynier" chyba potraktował to zbyt dosłownie... W korytarzu studia stał fliper a motyw z niego znalazł się na okładce dema po drobnych zmianach - anglosaskiemu jeźdźcowi dodałem berło/różdżkę z pentagramem, a w tle wagony z jeńcami z innej epoki - by przyrównać wszelkie zorganizowany zagłady ludzkich istnień do złożenia ofiary na wielką skalę - niczym całopalenie, ale z rozmachem by uzyskać magiczne efekty o podobnej wielkości. Okładka jednym się podobała a innym bardzo nie podobała z powodu komiksowej kreski nie pasującej wg. nich do death metalu. Sam ją rysowałam w wektorach, dłubałem przy niej wiele godzin w pracy. No cóż, gdyby tylko ilość godzin spędzonych nad nią przekładała się na jej jakość... tu się zgadzam. Pamiętam, że w studio było bardzo zimno. To był jakiś listopad czy grudzień... Gitara zmieniała strój a ręce grabiały; solówki brzmią przez to bardzo "kwadratowo", "kanciasćie"...to min. od bardzo niskiej temperatury w studiu nagrań. Z tamtego okresu jedynie Seta wspominam z sympatią. Zrobił kawał dobrej roboty, tak samo zresztą jak Latex, który przyleciał do studia specjalnie z UK, by nagrać wokale. Udało mu się zrobić niesamowity wygar. Tam gdzie śpiewa Latex, akcje płyty od razu idą w górę (obecnie jego nowy zespół w UK to MORTAL). Cała reszta była niczym... zła baśń.
Dzięki Adrianowi ze stołecznego R'Lyeh'zine drugie demo pt. "Ritual in Progress" rozeszło się w ilości 500 sztuk jako dodatek do jego zina. Za co jestem mu do dziś bardzo wdzięczny. Niestety uszy słuchaczy i serca nas muzyków krwawiły... beznadziejny mastering irlandzkiego "fachury" sprawił, że materiał był trudno-słuchalny i demo nie przetarło żadnych nowych szlaków. Wkrótce zresztą skład uległ samoistnemu rozwiązaniu. Set, tak jak przepowiadał, zajął się pracą i rodziną a ja przeprowadziłem do innego domu 20 km od Kilkenny w bardzo klimatycznej okolicy. W "zespole" pozostałem znowu sam...
To był rok 2012... Czas mijał na oczekiwaniu na zapowiedziany koniec świata, który jak zwykle nigdy nie nastał... W tamtym czasie wróciły mi fascynacje King Diamond i Mercyful Fate, odkrywałem ich późniejsze płyty, które jak się okazało miały mnóstwo do zaoferowania. Gitarowo przesiadłem się z Jacksona, na którym nagrywałem dwa poprzednie materiały, na Schectera. Coś wizerunkowo w kierunku Andy LaRoque'a ;) Wtedy wymyśliłem termin: Death Heavy Metal - jako nazwę stylu najlepiej oddającą to co grałem. Z Setem widywaliśmy się towarzysko. on czasem wpadał ze swoją żoną do nas a ja ze swoją do nich. Podczas wizyt i rewizyt delektowaliśmy się demem, które wspólnie, nie tak dawno nagraliśmy i tak na prawdę tylko my rozumieliśmy. Mieliśmy swoją prywatną sektę ;) ... niestety słuchacz z zewnątrz nie mógł wychwycić zbyt wiele z powodu złego nagrania a nikt by raczej nie poświęcał aż tyle czasu i energii by dawać temu materiałowi kolejne szanse. To demo to było takie wołanie na puszczy... właściwości demonstracyjne ów dema były... ŻADNE!
Po jakimś czasie przeniosłem się do Dublina. Tam skończyła się też stabilizacja, powiedzmy mieszkaniowo-zawodowa, i nowa gitara poszła na kołek. Cała para poszła w sprawy bytowo-organizacyjne. Trudno się cieszyć historiami o duchach i horrorami, kiedy się mieszka pod przysłowiowym mostem. Zresztą za dużo się wtedy działo na innych polach (trenowanie sportu, imprezy, koncerty), byśmy sie mogli skupić na muzyce. Podsumowując epizod dubliński: fajne to były czasy, ale mając na uwadze kwestie zdrowia i życia - dobrze, że się skończyły ;) W roku 2015 wróciłem do Polski i dla DEADSPEAK pojawiły się nowe perspektywy...
Po powrocie do Ojczyzny mieszkałem i pracowałem w Warszawie. Tam przez chwilę zasilałem skład EMPHERIS (na kilkanaście prób, dwa koncerty i płytę koncertową "Ye Olde Varsowia LIVE 2015"). Częściej też bywałem w rodzinnym Koszalinie nad morzem a stamtąd do Kołobrzegu jest bardzo blisko. Chyba w 2015 roku po długiej przerwie znowu połączyliśmy siły z Rogerem - basistą z dawnego kołobrzeskiego MORBID TALES i COSMIC LIAR AND MURDERER (ten drugi wspólnie założyliśmy kilka lat wcześniej)...drugie demo tutaj. Roger miał w swoim domu studio nagrań, gdzie eksperymentował z dźwiękami. Jego zainteresowania odbiegały już od metalu, a to co ciekawego stworzył z przyjaciółmi w swoim laboratorium dźwięku wydawali w ciekawej niszowej eksperymentalnej wytwórni Plaża Zachodnia.... Wyczuwałem, że w jego środowisku - kołobrzeskich elit kulturalnych ;) - okultystyczny death heavy metal postrzegany był jako obciach i archaizm ;) HAHA. A mimo to, Roger nie ugiął się po presją swego otoczenia i poświęcił mi trochę swojego bardzo cennego czasu i talentu. Zrobiliśmy kilka prób i wraz z młodym koszalińskim perkusistą, który wkrótce z niewiadomych przyczyn (być może był to strach przed zbliżającą się wielkimi krokami sławą ;) zbiegł z placu boju. Zdążyliśmy jednak nagrać trzy nowe utwory. To był ostatni przejaw życia DEADSPEAK udokumentowany nagraniami. Wystąpił u mnie wtedy wysyp pomysłów na utwory, riffy i teksty, wiele z nich udało się wtedy nagrać, by później móc do nich wrócić. Około roku 2017 gitara została odwieszona na kołek a rok później znowu przeniosłem się do Irlandii...
Minęło kolejne pięć lat... Nastał rok 2022. W kwietniu nawiązała się znajomośc z gitarzystą gdańskiego zespołu SICKEN i pojawił się pomysł na re-animowanie DEADSPEAK. Artur - świetny gitarzysta, skompletował roboczy skład na pierwszą w historii zespołu, cztero-osobową próbę: dwóch gitarzystów, basista i perkusista. Historyczną datę wyznaczo na środę 25 maja 2022 o godzinie 19:00 w Sopocie. Pierwsza próba odbyła się według planu i można ją uznać za "czas zmartwychwstania" DEADSPEAK. Po okresie intensywnych prób i, w tym czasie, także dwóch koncertów, zespół zaczął myśleć o nagraniu albumu.